Cytat z Pisma Świętego

Nie lękaj się, bo Ja jestem z tobą; nie trwóż się, bom Ja twoim Bogiem. Umacniam cię, jeszcze i wspomagam, podtrzymuję cię moją prawicą sprawiedliwą. (Iz 41, 10)

Był lipiec 1992 r. Nasze pierwsze piętnastodniowe rekolekcje wakacyjne w Wiśniowej. Czas rozterek życiowych i szukania odpowiedzi na pytanie - jak należy żyć? Odpowiedź była tylko jedna - jak najbliżej Boga!

Wówczas to po raz pierwszy usłyszałem, że w Diecezji Tarnowskiej świeccy mężczyźni są przygotowywani do udzielania Komunii świętej. Nie przeszło mi to mimo uszu. Zacząłem się zastanawiać: czy ja kiedykolwiek byłbym godny takiej posługi? Czy kiedykolwiek mógłbym dojść do takiego poziomu, aby Kościół powierzył mi taką funkcję?

W tym czasie moja mama była już bardzo chora. Coraz rzadziej wychodziła z domu. Widzieliśmy trudności, z przyjmowaniem przez Nią Komunii świętej. Przyjmowała ją praktycznie tylko przed świętami. Choroba postępowała i mama zmarła w dużym cierpieniu.

Mijały lata. Kolejne rekolekcje, pielgrzymki, udział w Domowym Kościele. Z trudem podążałem (i nadal jest niełatwo) w kierunku zbliżenia do Kościoła i Trójcy Przenajświętszej.

Nadszedł 2005r. Rok odejścia do Domu Ojca Największego z Rodu Słowian. Na tle tych wydarzeń nastąpiła zmiana Głównego Pasterza Archidiecezji Krakowskiej.

Jest jesień. Msza św. niedzielna. Niby typowa, jak inne. Lecz podczas tej mszy odczytany zostaje list księdza kardynała Stanisława Dziwisza, a w nim mowa o posłudze nadzwyczajnych szafarzy w udzielaniu Komunii św. Zdałem sobie sprawę, że słowa te skierowane są chyba do mnie. Przeprowadziłem szczerą rozmowę z moją ukochaną żoną. Dzieliliśmy się swoimi wątpliwościami. Znajdowaliśmy "tysiące" argumentów przeciw. Czy to jest potrzebne? "A co ludzie powiedzą"? Najbardziej obawiałem się i obawiam się jednak tego, co zrobi szatan. Jak bardzo mnie ośmieszy, a może upodli? Wiozłem jednak głęboki oddech, - Jeśli nie teraz, to nigdy! Panie Boże prowadź!

Niepewnie poszedłem do księdza proboszcza Wacława. Odbyłem z nim rozmowę i ku mojemu zadowoleniu otrzymałem błogosławieństwo. Kurs przygotowawczy i podniosła uroczystość Błogosławieństwa udzielonego przez samego księdza kardynała Stanisława Dziwisza.

Od samego początku było wiadomo, że moja posługa będzie polegała na zanoszeniu Najświętszego Sakramentu do chorych, choć jeśli zajdzie potrzeba jestem gotowy do posługi podczas Mszy świętej. Wraz z księdzem proboszczem odwiedziłem swoich przyszłych podopiecznych. Nie było większych problemów, gdyż prawie wszystkie te czcigodne osoby znałem wcześniej.

Pierwsza niedziela posługi. Syn poprosił o pomoc przy drukarce komputerowej. Nie drukowała. Spróbowałem pomóc. Przesunąłem ja bliżej. I! Patrzę, a moja prawa dłoń cała w czarnym tuszu. A za 15 minut wyjście do kościoła, a zaraz po mszy, posługa. W ruch poszły wszystkie możliwe proszki, wybielacze, kwaski i octy. Jakoś ta ręka wyglądała. Czekałem na psikusa ogoniastego i go miałem. Odwiedziny u chorych przeżywaliśmy wszyscy. To było dla mnie, dla chorych i ich najbliższych ogromne przeżycie. Początkowe obawy zniknęły, a w ich miejscu pojawiło się zadowolenie i obrzęd Komunii świętej wzbogacony wspólną modlitwą. Proszę pamiętać, że ci ludzie nie poruszają się o własnych siłach. Jeśli już to z ogromnym trudem. Ich świat to łóżko, okno i najbliższa osobna, żona, córka. Najbliżsi, bez których starsza i chora osoba nie mogłaby przeżyć choćby jednego dnia. Chylę czoła przed tymi rodzinami i raduję się, że mogę im choćby tak pomóc. W tych rodzinach na pewno nikt nawet nie pomyśli o eutanazji. Tego nie da się opisać.

I tak jest już cały rok. Prawie w;każdą niedzielę. Obecnie mam pięciu podopiecznych. Nawet jeśli idę tylko do trzech osób to zajmuje mnie to około półtorej godziny. Po obrzędzie komunii nie da się momentalnie wyjść. Ci ludzie potrzebują rozmowy, a ja im służę swoim czasem. Pytają o nowości w parafii, o zdrowie księży, o znajomych, o nowe książki religijne. Dzielimy się wrażeniami z audycji w Radiu Maryja. Zdarza się, że odwiedzam swoich podopiecznych w tygodniu, bez związku z sakramentem. Tak, prywatnie.

Karol