Cytat z Pisma Świętego

Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali. (J 13,34-35)

Posługę Pomocnika w rozdawaniu Komunii Św. podejmowałem z ogromnym lękiem. Modliłem się o właściwą decyzję, radziłem się u innych. Wskazywałem Ks. Proboszczowi na elementy, które mogą spowodować brak akceptacji mojej posługi przez wiernych. Opierałem się.

Mój spowiednik powiedział, że jeżeli posługa ta nie przeszkodzi w realizacji dotychczasowych obowiązków to on nie widzi przeciwwskazań. Ale powiedział również, że każdy chrześcijanin, traktujący wiarę na serio jest godny pełnienia funkcji Pomocnika w udzielaniu Komunii Św. i że może nie powinienem zajmować miejsca innym. Uświadomił mi, że podjęcie posługi, jest ogromną szansą na większe otwarcie się na Boga, na przylgnięcie do Pana Jezusa. Niestety nie znalazł się nikt inny, pozostałem "na placu boju" sam.

Po wysłuchaniu wykładów drugiego spotkania, ale dla mnie pierwszych (w trakcie pierwszego spotkania byłem za granicą), zrozumiałem, że podjęcie tej posługi będzie stanowiło istotny wkład w budowanie mej duchowości.

Wykłady dostarczyły mi nowej wiedzy, pogłębiając moją świadomość, czym jest Najświętszy Sakrament, czym jest Eucharystia. To sprawiło, że moja modlitwa przed Najświętszym Sakramentem stała się adoracją Osoby. Podjęcie tej posługi, a w niej ta dotykalna bliskość Pana Jezusa użyźniły glebę mej wiary, uwrażliwiły moje sumienie.

Wielki Czwartek, dzień Kapłański był dla mnie początkiem Udzielania Komunii Świętej w kościele. Wcześniej, od Poniedziałku Wielkiego Tygodnia Ks. Proboszcz przy różnych okazjach mówił w kościele o posłudze, o tym, kto ją podjął, modląc się i polecając modlitwie, tę "nowość" w naszej parafii. W poprzedzającą niedziele, czytany był list naszego Biskupa, Ks. Kardynała Stanisława Dziwisza, dotyczący naszej posługi. To stworzyło przyjazny klimat na "wejście", ale nie umniejszyło ogromnego stresu znajdującego swoje źródło w lęku, aby Pan Jezus nie upadł na ziemię oraz oczywiście, co jest takie ludzkie, jak zostanę przyjęty, czy ktoś nie zmieni miejsca, gdy się zorientuje, że to nie ksiądz. Pot spływał mi po plecach a potem i po twarzy, pojawił się lęk, aby jakaś kropelka nie wpadła do puszki. Ręce drżały. Tak było pierwszy raz, potem było coraz łatwiej, bardziej skupiałem się nad tym, że to Pan Jezus w Ciele i Krwi, Lekarz Duszy i Ciała. Tę właściwą świeckim posługę, roznoszenia Komunii Świętej chorym rozpocząłem w następnym tygodniu. Najpierw u boku Księdza Proboszcza, który przedstawiał mnie chorym a od następnej niedzieli już samodzielnie. Aktualnie chodzę do czterech osób. Do trzech w każdą niedziele i święto, do jednej z małymi przerwami wynikłymi z nieobecności w domu osoby opiekującej się chorą. Jedna z osób, do których chodziłem wcześniej - zmarła. Był to mężczyzna, jeden pośród "moich chorych", który podczas mojej obecności leżał w łóżku. Podczas mojej pierwszej obecności trochę się lękałem, bo po podaniu Pana Jezusa na język, dość długo nie zamykał ust a gdy zamknął to długo Go nie spożył. Czekałem z dużym lękiem. Potem pielęgniarka powiedziała mi, że tak jest zawsze, żebym się nie obawiał.

Wszystkie osoby przyjmują Komunię z dużą świadomością a jedna spośród nich, staruszka, bardzo drobniutka, takie skrzydełko, czyni to tak, że w jej oczach widzi się Pana Jezusa. Wpatruje się w Hostię tak jak może się wpatrywać tylko ktoś, kto kocha. Ona spotyka się z Osobą, widać to w jej postawie, w jej gestach. W jej oczach widać radość ze spotkania. Ta jej postawa, jej milczące świadectwo, stają u źródeł pytania, które postawiłem sobie. A Kogo ja, tak naprawdę przyjmuję do mego serca. Kogo ja niosę w tym złotym naczyńku? Czy moje spotkania z Panem Jezusem przyjmowanym w Komunii Św. nie pachną rutyną, tym bardziej, że przyjmuję Komunię Św. codziennie?

Ta rewizja spojrzenia na Komunię Św., to jest mój duchowy owoc posługi. Teraz przyjmuję Komunię Św. o wiele bardziej świadomie. Posługa sprawia mi wiele satysfakcji, bo dostąpiłem zaszczytu noszenia do chorych naszego Pana i Zbawiciela w Trójcy Jedynego. On ma moc uzdrawiać i duszę i ciało, tego, do kogo idę, ale również mnie, moich najbliższych. On niesie pokój i radość. Ma moc spełniania tego, o co Go prosimy.

Teraz Bogu dziękuję za to powołanie, za osoby, które wprowadziły mnie na tę drogę, za chorych, dzięki którym jestem tak blisko mojego Pana i Zbawiciela.

W moim życiu potwierdziła się kolejny raz "Boża Ekonomia", obdarowując, otrzymujemy w zamian wielokrotnie więcej.

Boża Chwała Panu!

Tadeusz